Nie zapominajmy o nich - grób na dnie morza dla 4200 włoskich żołnierzy

Zapomniana tragedia, wciąż w pewnym sensie nierozwiązana. Parowiec Oria 11 lutego 1944 wypłynął z Rodos do Pireusu. Wiózł ponad 4000 jeńców włoskich żołnierzy, którzy nie przyłączyli się do nazizmu ani CSR po zawieszeniu broni z 8 września 1943 r. Podczas nocnej przeprawy parowiec musiał stawić czoła straszliwej burzy i zatonął w pobliżu przylądka Sounion, 25 mil od „przybycia”. . Wielu włoskich żołnierzy wciąż jest pochowanych na dnie morza. Parowiec znajduje się na wodach greckich, a implikacje ekonomiczne i międzynarodowa biurokracja uniemożliwiają nam godne pochowanie naszych braci stłoczonych i pochowanych na dnie morza. Jeszcze bardziej rozdzierająca serce jest świadomość, że latem parowiec jest ulubionym celem turystów szukających pamiątek, których byłoby dużo na dnie morza.

Przedstawiamy szczegóły tej historii i świadectwo jednego z ocalałych.

Dwutysięczny statek, zwodowany w 2000 r., zarekwirowany przez Niemców, wypłynął 1920 lutego 11 r. z Rodos o godz. 1944 do Pireusu. Na pokładzie więcej niż 4000 włoskich więźniów, którzy odmówili przyłączenia się do nazizmu lub RSI po zawieszeniu broni z 8 września 1943 r, 90 Niemców na wachcie lub przejeżdżających oraz załoga norweska.

Następnego dnia, 12 lutego, podczas sztormu parowiec zatonął w pobliżu przylądka Sounion, 25 mil od miejsca docelowego, po tym, jak osiadł na mieliźnie na płytkich wodach z widokiem na wyspę Patroklos.

Ulga, utrudniony przez niesprzyjające warunki pogodowe, pozwolił uratować tylko 37 Włochów, 6 Niemców, Greka, 5 członków załogi, w tym dowódcę Bearne'a Rasmussena i pierwszego oficera mechanika.

Oria była wypełniona po brzegi, miał też ładunek kanistrów z olejem mineralnym i oponami ciężarowymi oraz naszych żołnierzy, których trzeba było wywieźć jako siłę roboczą do obozów koncentracyjnych III Rzeszy.

Na tym wózku morskim, który na początku wojny jechał do Afryki Północnej, Włosi w mundurach, którzy odmówili Hitlerowi i Mussoliniemu, byli traktowani gorzej niż leniwi Dantowie na bagnach Styksu: nie byli jeńcami wojennymi , w konsekwencji bez korzyści Konwencji Genewskiej i pomocy Czerwonego Krzyża. Jednocześnie ich ofiara była ignorowana przez dziesięciolecia, nawet w domu.

W 1955 roku greccy nurkowie rozczłonkowali wrak w celu wydobycia żelaza, a zwłoki około 250 rozbitków, wyciągniętych przez sztorm na wybrzeże i pochowanych w masowych grobach, przeniesiono później na małe cmentarzyska miast na wybrzeżu Apulii i , następnie w Sanktuarium Poległych Zamorskich w Bari. Szczątki wszystkich innych wciąż tam są.

Tragedia rozegrała się w ciągu kilku minut i była ignorowana przez dziesięciolecia. Wiedzieliśmy jednak dokładnie, jak potoczyły się sprawy. Istnieją zeznania ocalałych, na przykład sierżanta artylerii Giuseppe Guarisco, który 27 października 1946 r. Własnoręcznie napisał klarowną relację z wraku statku dla Dyrekcji Generalnej ministerstwa:

Po zderzeniu statku ze skałą” pisze Guarisco, „Zostałem rzucony na ziemię, a kiedy udało mi się wstać, bardzo silna fala wepchnęła mnie do małego pomieszczenia znajdującego się na dziobie statku, na tym samym poziomie co pokład, którego drzwi się zamknęły. We wspomnianym pokoju nadal paliło się światło i zobaczyłem, że było jeszcze sześciu innych żołnierzy. Po chwili światło zgasło i woda zaczęła wchodzić z większą gwałtownością. Weszliśmy do czegoś w rodzaju szafy, żeby się nie zmoczyć, od czasu do czasu stawiałem stopę, żeby zobaczyć poziom wody. Spędziliśmy noc modląc się w przerażeniu, aby wszystko opadło na dno morza.

Następnego dnia, w widmowej ciszy tragedii, siódemce udało się zdemontować szybę z iluminatora, ale nie wydostać się z tego wąwozu, bo otwór był za wąski.

Mijały godziny, ale nikt nie przychodził nam z pomocą (…). Jeden z nas, korzystając z chwili, gdy drzwi pozostały otwarte, rzucił się za nie, aby znaleźć jakieś wyjście i po chwili, która wydawała się wiecznym oczekiwaniem, zobaczyliśmy, jak woła nas znad okna. Następnie powiedział nam, że przeszedł przez rozcięcie tuż pod wodą. Inny towarzysz, mimo mojego odradzania, chciał spróbować wyjechać, ale więcej go nie widzieliśmy.

Rozbitkowie pozostawali tam zamknięci przez dwa i pół dnia, zanim nadeszła pomoc z Pireusu.

Ten, któremu udało się wydostać, powiedział nam, że tam, gdzie się znajdowaliśmy, na końcu dziobu, była jedyna część statku, która pozostała nad wodą i że wokół nie było nikogo poza samolotami, które przecinały się w niebo i komu dał znak. Nieco później podpłynęła łódź z dwoma marynarzami; mówili, że są Włochami, z załogi holownika zarekwirowanego przez Niemców. Kazali nam zachować spokój, bo wkrótce nas wypuszczą. Ale nadeszła ciemność i musieliśmy spędzić kolejną noc, może straszniejszą niż pierwsza.

Naprawdę wzruszająca historia, która zasługuje na naszą pamięć i nasze modlitwy!!!

przez Massimiliano D'Elia

źródło: piroscaforia.it

Nie zapominajmy o nich - grób na dnie morza dla 4200 włoskich żołnierzy

| kultura, obrona, OPINIE |